Świąteczne
linie kosmetyczne mają to do siebie, że zawsze są piękne, urocze, kuszące i
limitowane. Szczególnie można to odnieść do marki Too Faced, która w tym
okresie przechodzi sama siebie tworząc produkty koło których nie można przejść
obojętnie. Chociaż do palet cieni nie czuję specjalnej mięty (oprócz
limitowanych Sweet Peach i White Chocolate Chip, które wykupiono zanim udało mi
się kliknąć „do koszyka”), to miętowy cukierek w pomadkowej wersji mnie
oczarował.
„Tworzymy odrobinę magii
pod jemiołą wraz z naszym nowym ekskluzywnym odcieniem Melted Matte, Candy Cane.
To idealna świąteczna czerwień, którą chcemy nosić cały rok. Dodatkowo pachnie
jak miętowa mocha!”
Pomadka
ma kształt opakowania charakterystyczny dla matowej linii Melted marki Too
Faced. Trapezowe przezroczyste plastikowe opakowanie ze złotymi napisami. W
stosunku do klasycznej linii Candy Cane różni się kolorem nakrętki. Zamiast
standardowego złota jest czerwień z różowymi paskami przypominający cukierek
będący inspiracją dla stworzenia pomadki. Nie tylko kolor został zainspirowany,
ale także zapach. Candy Cane pachnie bardzo intensywnie jak miętowe słodkie
cukierki, które jadłam w dzieciństwie. Opakowanie ma 7 ml, została
wyprodukowana w Stanach Zjednoczonych i jest ważna 12 miesięcy od daty
pierwszego otwarcia. Podejrzewam, że nie przetrwa tyle ze względu na kolor.
A
jaki kolor! Fantastyczny, kremowy, intensywny. Odcień ten to czerwień smoothie
z jagód. Połączenie maliny, truskawki i odrobiny jagód. Ciężko go określić
jednoznacznie, bo jest naprawdę unikatowy. Najchętniej nosiłabym go codziennie,
nawet do pidżamy. Wygląda przepięknie zarówno do mocniejszego smoky eye, jak i
złotego codzienniaka, a także do makijażu typu „makeup no-makeup”. Candy Cane
to neutralna tonacja, która ma w sobie wystarczającą ilość niebieskich tonów by
wybielać zęby, a także odrobinę ciepłych, które pasują każdej karnacji i nie
sprawiają wrażenia, że cera jest niezdrowa czy ziemista. Pod względem
właściwości Melted Matte to marzenie. Klasyczny aplikator pięknie rozprowadza
ten bardzo mocno napigmentowany produkt. Zgodnie z obietnica producenta,
nakłada się komfortowo jak błyszczyk Da się to zrobić bez konturówki, co
możecie zobaczyć na moich zdjęciach, jednak polecałabym obrysowanie konturu
ust, żeby ułatwić sobie aplikację i sprawić by brzegi były ultra równe i
idealnie wyrysowane. Początkowo Melted Matte jest satynowa, jednak po kilku
chwilach zasycha na mocny mat z odrobiną miękkiego wykończenia „velvet”. Muszę
jednak zwrócić uwagę na fakt, że na nie do końca czystych ustach, na których są
resztki pomadki nawilżającej albo Glamglow Plumprageous, kolor może delikatnie
się przenosić przy dotyku. Z konturówką jest nie do ruszenia. I to dosłownie.
Trzyma się na mur beton kilka godzin, a przy demakijażu nie da się go usunąć
bez olejku. Mogłoby się wydawać, że taka trwała matowa pomadka mocno wysusza
usta, ale nie jest to prawda. Oczywiście skóra jest zmęczona po całym dniu
noszenia, pomimo faktu, że pomadki praktycznie nie czuć, ale nie jest to nadmierne
przesuszenie.
Candy
Cane mnie uwiódł. Mogłabym go nosić codziennie, w każdych okolicznościach, do
każdego stroju i makijażu. Aż żałuję, że to seria limitowana, bo podejrzewam,
że znalazłaby wielu zwolenników.
Pozdrawiam!
Kasia
Śliczny kolor!
OdpowiedzUsuńwow,piekny!
OdpowiedzUsuńKolorek śliczny ale ja nie czuję się dobrze w tak wyrazistych pomadkach :/
OdpowiedzUsuńJa kiedyś też takich nie nosiłam. Błyszczyk to było maksimum, co pojawiało się na moich ustach. Kupiłam jednak pierwszą fuksjową pomadkę i wszystko się zmieniło. Z mocnego oka przeszłam na mocne usta :)
UsuńOdcień jest przepiękny :)
OdpowiedzUsuńŚliczny i bardzo świąteczny odcień !
OdpowiedzUsuńBardzo świąteczny, ale ja nosiłabym go najchętniej cały czas. Podejrzewam, że równie często będzie pojawiał się u mnie na wiosnę :)
UsuńWOW piękne,
OdpowiedzUsuńPrzekonałaś mnie, zostaję:)
Dziękuję :)
Usuń