Podkład to moim zdaniem jeden z najważniejszych produktów w kosmetyczce każdej kobiety. Tuszuje niedoskonałości, wyrównuje koloryt, ujednolica i sprawia, że skóra po prostu jest piękniejsza. Dlatego tez bardzo ważne jest, żeby prawidłowo go dobrać - odcień, krycie i efekt jaki daje. Moja skóra to typowy wrażliwy mieszaniec - bardzo się świeci w strefie T, a na policzkach występują pory, popękane naczynka i zaczerwienienia. Mój podkład ma kryć, a jednocześnie matowić, fajnie by było gdyby jeszcze nie odbijał mi się zbytnio na portfelu. Wprawdzie ColorStay od Revlona spełnia wszystkie moje oczekiwania, to wciąż poszukiwałam nowości, ideału, albo wrażeń. Tych ostatnich dostarczył mi Soft Touch Mousse Make-Up od Essence.
Podkład zapakowany jest w mały szklany słoiczek z plastikową nakrętką. Jego gramatura to 16 g, ważny jest 24 miesiące od otwarcia, a wyprodukowany został w Niemczech. Jego cena to około 16 złotych i dostępny jest w każdej drogerii, która ma szafę Essence. Produkt ma bardzo przyjemną piankową konsystencję musu, zapach "podkładowy", ale nie nachalny. Mój odcień to 01 matt sand. Zaraz po otwarciu spotkała mnie pierwsza nieprzyjemność, ponieważ po odkręceniu słoiczka w domu okazało się, że patrzy na mnie podkład o ton ciemniejszy niż tester. Okazało się, że testery w Naturze były pozamieniane, a ja wcześniej nie poczytałam o podkładzie i nie wiedziałam, że najjaśniejszym odcieniem jest 04 matt ivory. No cóż, w lecie też przyda się podkład :P
Niestety już po pierwszym "maźnięciu" nim po twarzy wiedziałam, że to nie wypał. Konsystencja super, dobrze się rozprowadza, ale podkład jest tak napompowany powietrzem, że do pokrycia całej twarzy potrzebowałam sporo produktu. Zużycie, które widać na zdjęciach osiągnęłam po 1,5 tygodnia użytkowania, więc wykorzystanie całości to około 3-4 tygodni. Mogłoby być lepiej. To też bym zniosła, ale niestety cudak ten wygląda na twarzy... po prostu źle. Wchodzi w każdy najmniejszy nawet por, w każdą zmarszczkę, pozostaje na brwiach, ale twarzy nie ujednolica, nie zakrywa niedoskonałości, nic. Podkreśla wszelkie suche skórki, które nie zostały potraktowane peelingiem. Daje efekt pudrowego, płaskiego matu, który sprawia, że buzia jest jak maska. Dodatkowo po około 3 godzinach zaczyna się ścierać i ważyć, a na płatkach nosa oraz policzkach otrzymujemy nieapetyczne ciacho. Zmieniałam kremy, pudry, bazy oraz korektory, podkład się waży na wszystkim i z wszystkim, zawsze i wszędzie. Waży się i już. Nawet na suchszej buzi (ostro potraktowanej zimą) wyglądał źle, chociaż już nie tak źle jak poprzednio :P Podejrzewam, że posiadaczki cery suchej mogłyby być zadowolone, o ile nie zrobiłoby się ciasto, ale po co takim buziom podkład pudrowo-matujący?
Jak w tytule - dla mnie podkładowy koszmarek. Dawno nie miałam tak złego podkładu. A skoro Essence nie ma w swojej ofercie więcej podkładów, które jako tako sprawdziłyby się dla jasnych cer, to obawiam się, że to było moje ostatnie spotkanie z tego typu produktami tej firmy. Wprawdzie starałam się go zużyć, ale nie mam cierpliwości do Essencowej ciastoliny i resztę opakowania spróbuję wykorzystać w mieszance w podkładem płynnym. Jak się nie uda powiem mu "bye, bye".
Miałyście podkłady Essence? Polubiłyście się z nimi?