Marka
Tarte cieszy się w Polsce zadziwiającą popularnością biorąc pod uwagę fakt, że
wciąż nie jest tak łatwo dostępna. Jej kolorówka pojawia się co raz częściej w
polskiej blogosferze, dzięki potędze internetów. Pomyślałam więc, że skoro tak,
to może warto napisać parę słów o produktach pielęgnacyjnych tej marki, które
też co raz łatwiej dostać w sklepach internetowych z wysyłką do Polski.
Rainforest
of the Sea Deep Dive Cleansing Gel
Od
razu uprzedzam – to najlepszy produkt z tej trójki. Nie, żeby wyróżniał się
działaniem na tle innych produktów do mycia twarzy, ale po prostu mnie w żaden
sposób nie podrażnił. Może dlatego, że od razu go zmywałam. Jak reszta
produktów z tej serii jest dość mocno perfumowany. Połączenie cytrusów, słonej
wody i wodorostów jest trochę dziwne, ale jednocześnie przyjemne. Żel dobrze
się pieni, zmywa co trzeba, współpracuje ze szczoteczką soniczną i szybko się
zmywa. Nie przesusza, nie powoduje zaczerwienienia, zatkania porów, ani innej
przykrej reakcji. Fajny, prosty w obsłudze żel, który z pewnością zagrzałby
miejsce na półce innych tego typu kosmetyków w drogerii.
Rainforest
of the Sea Drink of H2O Hydrating Boost
Krem,
jak to krem, jest kremem. Żelowym, o przyjemnej konsystencji, perfumowanym
zapachu i chłodzącym działaniu, ale byle jakim nawilżeniu. Nie powinno mnie to
dziwić, skoro w składzie na początku są silikony, potem odrobina naturalnych
nawilżaczy na spółę z perfumami i w gruncie rzeczy nic więcej. Krem fajnie się
rozprowadza, daje radę pod makijażem, nie zapycha, ale nie zapewnia nawilżenia
praktycznie wcale. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że skóra w okolicach nosa
pod koniec dnia jest przesuszona. Dodatkowo krem po kilku minutach po nałożeniu
powoduje, że skóra zaczyna nieprzyjemnie mrowić w miejscach bardzo wrażliwych
albo dookoła zmian zapalnych i aż chce się drapać. Bywa też zaczerwieniona, co
sugeruje mi, że produkt ten ją podrażnia. Próbowałam znaleźć przyczynę i
podejrzewam, że odpowiedzialne za to są olejki – lawendowy i ze skórki
pomarańczowej oraz limonen, które potrafią mieć działanie alergizujące.
Rainforest of the Sea 4-in-1 Setting Mist
Jestem
wielką fanką mgiełek do twarzy, a w szczególności Primer Water marki Smashbox,
która robi co trzeba – nawilża, odświeża, scala makijaż i przygotowuje skórę pod
podkład, jeżeli jest pierwszym krokiem w makijażowej rutynie. Nie znalazłam
jeszcze tańszego zamiennika tego cuda, ale wciąż szukam, więc z entuzjazmem
podeszłam do mgiełki Tarte. Ładne opakowanko kryje w sobie wodę o bardzo
intensywnym, perfumowanym zapachu, który zadziwiająco długo się utrzymuje. Jest
świeży i cytrusowy, ale sztuczny, jak zapachy innych produktów z tej serii.
Napisałam, że to „woda”, bo efekt jest taki sam jakbym spryskała się wodą. Może
taki był zabieg producenta, bo w końcu nazwa zobowiązuje. Nie widzę nawilżenia,
poprawienia wyglądu makijażu. Jest za to odświeżenie, mrowienie na skórze i
dziwny perfumowany posmak na ustach, a to za mało dla produktu z wyższej półki
kosmetycznej. Nie tylko na usta trzeba uważać, ale i na oczy, bo nawet
niewielka ilość produktu, która osadzi się na rzęsach może spowodować
łzawienie. Mogłam się tego spodziewać po alkoholu i limonenie w składzie.
Więcej:
Miniaturowa środa
Gdybym
dostała te produkty w zastępczych opakowaniach bez oznaczenia nazwy i marki,
jestem przekonana, że myślałabym, że są to produkty drogeryjne. Nie, żebym nie
lubiła drogeryjnych kosmetyków, bo można znaleźć wśród nich perełki, o czym napiszę
któregoś dnia, ale jednak w pielęgnacji Tarte nie czuć tego „luksusu”. Nie
odznaczają niczym szczególnym, oprócz tego, że są mocno perfumowane, co bardzo
kojarzy mi się z popularnymi markami dostępnymi w polskich Rossmannach czy
Naturach. Z drogerią kojarzy mi się też fakt, że zarówno krem, jak i mgiełka
podrażniają skórę ogromną zawartością substancji nadających zapach. Fail,
Tarte. W moim przypadku to już kolejny, bo kolorówka tej marki też niespecjalnie
do mnie przemawia. Znaczy, kusi, ale jednocześnie za każdym razem, gdy sięgam
po ich produkty czuję się zawiedziona. Tak, jak i tym razem. Ciekawa idea,
fajne współprace z celebrytami, urocze opakowania i wysoka cena, która nijak
się ma do jakości. A tak bardzo chciałam lubić produkty Tarte.
Mieliście
styczność z marką? Macie swoich ulubieńców Tarte, czy jak ja zawiedliście się
na czymś? Chcecie przeczytać parę słów o urodzinowym zestawie miniatur tej
marki? Dajcie znać w komentarzach!
Miniaturowe
pozdrowienia!
Kasia
Na początku, kiedy o Tarte zaczynało być w Polsce głośno miałam ochotę na milion ich rzeczy - poczynając od kolorówki, na pielęgnacji kończąc. Ostatnio z ciekawości weszłam na jakąś stronę (nie wiem, czy nie była to oficjalna witryna tej marki) i poczytałam sobie składy... Czar prysł, jakoś mi się odechciało zakupów... Może i dobrze, bo mój portfel chociaż nie ucierpi :P
OdpowiedzUsuńNo niestety produkty pielęgnacyjne mają słabe składy. Co do kolorówki, to nie przyglądałam się jakoś szczególnie. Nawet nie miałam ochoty, bo ja jakoś nie dogaduję się z produktami tej marki. Daję im szansę, bo dostaję do zakupów w formie próbek i miniatur, ale zawsze coś mi w nich nie pasuje. Bardzo żałuję zakupu palet tej firmy, portfel też ;)
UsuńNie znam kompletnie marki, ale te opakowania są tak piękne, a Twoje zdjęcia cudowne!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń