Co
się odwlecze to nie uciecze – jak to mawiają. I podkładowi Lily Lolo też się
nie upiekło, mimo, że po roku pobytu w mojej kosmetyczce pojawiła się szansa na
to, że prędzej skończę opakowanie niż zrecenzuję produkt. A recenzja nie
pojawiała się z powodu naszej burzliwej relacji Love-Hate. Recenzja LL
klasyczną nie będzie, bo to raczej opowieść o moich zmaganiach z tym podkładem.
Zaczynając
od suchych faktów: podkład mam w plastikowym opakowaniu z sitkiem w starej
szacie graficznej, czyli przezroczyste opakowanie z biało-szarym wieczkiem. Pojemność pudełeczka to 10 g, a ważność kosmetyku to 24
miesiące od daty otwarcia. Do mojej jasnej karnacji o ciepłej tonacji najlepiej
dopasował się odcień Warm Peach.
Przygodę
z LL zaczęłam pod koniec 2012 roku, kiedy zamówiłam sobie próbki podkładów tej
firmy. Miałam ze sobą bardzo nieudane testy z podkładem kryjącym od Annabelle
Minerals, który w kilka minut po nałożeniu zamieniał się w średnio udane ciasto
na placki i matującym Everyday Minerals, który nie robił absolutnie nic. Pewnie
lepszy efekt otrzymałabym nakładając na twarz mąkę. Po takich testach podkład
Lily Lolo okazał się objawieniem. Świetny kolor, przyjemna aplikacja, ładne
stopienie się z cerą, brak ciastkowania i około 5-godzinna trwałość. No żyć nie
umierać. A do tego, po 2 tygodniach stosowania zauważyłam znaczną poprawę stanu
mojej cery – mniej niedoskonałości i zaczerwienień. Mogłam mu więc wybaczyć słabe krycie. Próbkę zużyłam w mgnieniu oka i zamówiłam pełnowymiarowe
opakowanie, wraz z korektorem pod oczy redukującym fioletowy odcień.
Problemy
z podkładem LL zaczęły się w momencie, kiedy na twarz musiałam nakładać krem z
filtrem. Odczekanie 15 minut od aplikacji kremu i pokrycie buzi bazą z pudru
stało się musem, żeby podkład dobrze się nakładał. Inaczej pozostawiał placki
praktycznie niemożliwe do roztarcia. W gorące dni, podkład stracił też na
trwałości i po jakiś 3 godzinach wyglądałam jakbym w ogóle nie zaprzątała sobie
głowy makijażem. Dawałam mu szansę, nawet w ulubieńcach wylądował, bo zaczęliśmy
się dogadywać, ale znowu klapa z trwałością i porzuciłam go na rzecz
drogeryjnych kremów BB (Eveline na medal!). Potem kolejne próby na jesień i
znowu chwilowe zauroczenie, a następnie porzucenie, bo zimno i podkłady płynne
jakoś lepiej sprawdzają się w tych warunkach. Ale LL zawsze stał w pogotowiu,
gdyby moja skóra była podrażniona.
W
kwietniu zdecydowałam się na porzucenie płynnych podkładów na rzecz minerałów i
znowu dałam szansę Lily Lolo.
DZIEŃ
1: Oczywiście historia z kremami z filtrem się powtarza, więc na szybkie
poranki podkład się nie nadaje. Starannie nałożony flat topem prosto na krem z
filtrem, spryskany wodą termalną, trochę przypudrowany wygląda ładnie. Chociaż
były problemy z roztarciem. Po 4 godzinach widać z bliska, że podkład się
pościerał i powchodził w pory. Po 7 godzinach na buzi są niezbyt estetyczne
resztki podkładu i różu.
![]() |
od lewej: buzia z krem nawilżającym + filtrem, z podkładem, z pełnym makijażem |
DZIEŃ
2: Baza taka, jak poprzedniego dnia – krem Uriage, Antelios XL, z tym, że na
krem z filtrem nakładam odrobinę pudru bambusowego jako bazę pod podkład. Na
tak przygotowanej buzi LL rozprowadza się świetnie. Dla scalenia makijażu znowu
woda termalna z La Roche-Posay i buzia wygląda ładnie. Naturalnie, świetliście,
zdrowo. Po 3,5 godzinach pierwszy raz używam bibułek matujących, ale podkład
wciąż wygląda w miarę dobrze, chociaż zaczął się ścierać. Po 6,5 godzinie buzia
znowu się świeci, na brodzie produktu brak, nos też nie najlepiej wygląda, pory
są pełne podkładu. Jeżeli chcę funkcjonować dalej potrzebuję poprawek. Po
dołożeniu jednej cieniutkiej warstwy i spryskaniu wodą termalną jest lepiej,
świeżej, z daleka nawet ładnie, chociaż to już nie to samo co poranna aplikacja.
Przetrwał 12 godzin, w wersji świecącej i pościeranej.
DZIEŃ
3: Powtarzam wszystkie punkty obejmujące kremy, bazę, pudrowanie. Pomijam tylko
spryskiwanie wodą termalną. Bez tego podkład nie wygląda tak dobrze. Znacznie
podkreśla suche skórki, chociaż nie wchodzi tak w pory i jakieś załamania, jak
w wersji ze spryskiwaniem. Nie scalił się też tak pięknie ze skórą. Nie wiem
czemu, ale widać w nim jakieś dziwne różowe tony. Po jakiś pół godziny od
aplikacji podkład wygląda dużo lepiej, bo scalił się z buzią. Jest naturalnie i
świeżo. Po 2,5 godziny po raz pierwszy trzeba zebrać nadmiar sebum, bo skóra
bardzo nieestetycznie się błyszczy. Podkład na szczęście wciąż wygląda bardzo
dobrze, nic się nie starło. Po 5 godzinach buzia świeci się jak latarnia w nocy.
Po użyciu bibułek okazuje się, że podkład zebrał się przy płatkach nosa, w
porach, na zmarszczkach na czole. Mam wrażenie, że podkład spryskany wodą
termalną wygląda jednak lepiej. Po 8 podkład mocno zebrał się w załamaniach
przy skrzydełkach nosa i starł z samych skrzydełek nie widać go też na brodzie
i policzkach. Zaczęłam też go strasznie czuć na twarzy, mam wrażenie, jakbym
miała na buzi maseczkę, co strasznie mi przeszkadza i mam ochotę zmyć cały
makijaż.
DZIEŃ
4: Aplikacja na mokro. Baza taka sama jak poprzednio – krem matujący Uriage,
Anthelios XL i odczekanie. Podkład aplikuje pędzlem zmoczonym wodą termalną i
zapewniam, że taka aplikacja to koszmar. Podkład staje się tępy i gliniasty.
Ciężko go równomiernie rozprowadzić na buzi i trzeba się namachać, żeby ładnie
go rozblendować. Trzeba go też więcej zużyć niż przy aplikacji na sucho. Nie
wygląda też najlepiej, bo wchodzi we wszystkie pory i załamania. Nawet nie
wiedziałam, że mam aż tyle rozszerzonych porów. Kolor jest trochę ciemniejszy
niż przy aplikacji na sucho i na początku odcina się od szyi. Krycie jest
dobre, ale wykończenie tępe i nieprzyjemne. Maska na buzi, której nie udało mi
się osiągnąć żadnym płynnym podkładem. Patrzę w lustro i widzę kobietę dobrze
po trzydziestce, a przecież nie mam jeszcze 24 lat skończonych. Po 3,5
godzinach po aplikacji buzia się jeszcze nie błyszczy, ale podkład zebrał się w
zmarszczce na czole i przy skrzydełkach nosa. Jest też mocno wyczuwalny na
twarzy. Po 6 godzinach muszę użyć bibułek matujących. Z daleka buzia wygląda
ok, z bliska jest katastrofa. Stara twarz, wszystkie zmarszczki i pory
wypełnione podkładem, który zaczął się ścierać z nosa i brody. Niestety uczucie
maski i ciężkości na twarzy się pogłębia. Po 8 godzinach na twarzy zostają
smutne resztki podkładu w formie ciasta.
DZIEŃ
5: Baza z kremu matującgo Uriage, filtra Anthelios XL i kremu BB z La
Roche-Posay w odcieniu light. Krem wygląda ładnie na buzi, chociaż trzeba go
starannie nałożyć, żeby nie smużył. Nie przypudrowałam delikatnie kremu BB, więc
aplikacja podkładu do najłatwiejszych nie należy. Mimo wszystko udało się
rozblendować podkład i z daleka wygląda nawet ładnie, dając większe krycie niż
przy aplikacji bez BB. Podkład wprawdzie podkreślił jakiś załamania i
powchodził w pory, ale nie jest źle. Buzia wygląda nawet ładnie i dziewczęco. Po
4 godzinach po aplikacji podkład wciąż wygląda dobrze. Nic się nie starło, nic
się nie zważyło, czy nie zebrało. Jest dobrze, chociaż buzia już się trochę
błyszczy. Po 6 godzinach buzia się błyszczy, podkład zaczął ścierać się z
brody, ale na pozostałej części twarzy wygląda wciąż dobrze. Po 9 godzinach
buzia już nie wygląda dobrze, podkład się pościerał, poważył i wygląda średnio
na jeża, ale hej, przez ponad 7 godzin wyglądał dobrze, więc to nie przelewki
;)
![]() |
od lewej: buzia z krem nawilżającym, z podkładem, z pełnym makijażem |
DZIEŃ
6: Tym razem bez filtra. Baza z kremu Uriage i omiecenie twarzy pudrem. Podkład
nakłada się idealnie. Lekko, bezproblemowo i świetnie się rozciera. Buzia
wygląda świeżo i promiennie, nawet pory nie są jakoś specjalnie widoczne.
Dzisiaj naprawdę lubię ten podkład. Po 5 godzinach buzia się świeci, ale jest
to na tyle naturalny blask, że jeszcze nie decyduje się na użycie bibułek
matujących. Podkład nigdzie się nie starł i nie zważył.
Ostatecznie
wyszło na to, że najlepszą metodą na nałożenie podkładu jest wcieranie go na
sucho w buzie omiecioną odrobiną pudru. Wygląda wtedy najlepiej, nie podkreśla
tak bardzo nierówności, niestety wciąż wymaga poprawek w ciągu dnia.
Się
naprodukowałam i napracowałam. Gratuluję wszystkim, którzy dobrnęli do końca
Możecie wierzyć lub nie, ale sam tekst powstawał kilka dni mniej więcej w
drugiej połowie kwietnia. Mam nadzieję, że taka nie standardowa forma recenzji
Wam się spodoba. Niestety w tym przypadku nie mogłam inaczej, bo nie do końca
wiedziałam, z której strony ugryźć temat. Lubię ten podkład za efekt i
lecznicze właściwości, nie lubię za słabe krycie i wysiłek jaki trzeba wsadzić
w aplikację.
W lipcu na nowo zaczęłam używać tego podkładu i to w największe upały. Pokochałam go za
efekt jaki daje na twarzy, lekkość i równomierne ścieranie. Oczywiście nakładałam go na krem z filtrem z bazą z pudru bambusowego i za każdym razem otrzymałam efekt pięknej, zdrowej skóry. Nawet po praktycznie nie przespanych nocach powodował, że buzia wyglądała świeżo. I co tu począć - kocham i nienawidzę, więc to opakowanie zużyję, chociaż nie jestem pewna jak szybko kupię następne.
A
Wy macie swój sposób na podkład Lily Lolo? Czy nigdy nie spotkaliście się z tą
firmą?
Pozdrawiam,
Kasia
Przebrnęłam. No i widzisz z niektórymi kosmetykami trzeba się namęczyć, żeby je rozgryźć i polubić. Jednak mnie nadal kosmetyki mineralne w proszkach nie ciągną.
OdpowiedzUsuńMam podkład Lily Lolo i nie potrafię się z nim dogadać. Zwłaszcza teraz, kiedy po kremie z kwasem wszystko co najgorsze powyłaziło na wierzch. :/ Jak dla mnie kryje zbyt słabiutko, na niedoskonałości potrzebuję kilku warstw podkładu i korektora (też Lily Lolo), aby było w miarę w porządku. Poza tym po niecałej godzinie strefa T mimo wcześniejszego dodatkowego przypudrowania mocno się świeci. Może jeśli doprowadzę skórę do ładu to z tym podkładem się polubię. :)
OdpowiedzUsuńMoże po jakimś czasie skóra będzie inaczej reagowała. U mnie też tak było - skóra się musiała trochę przyzwyczaić do minerałów.
UsuńU mnie najlepiej sprawdza się na kremie BBB od PAT&RUB. Nie wiedziec czemu, ale takie połączenie najbardziej mi odpowiada
OdpowiedzUsuńU mnie też na BB wyglądał lepiej, ale ideą minerałów jest to, że nie nakłada się pod nie innego podkładu czy kremu BB, więc mi się ta aplikacja tak średnio podoba...
UsuńJa uwielbiam podkład z Annabelle Minerals, a od kilku dni mam podkład z Lily Lolo, też w odcieniu Warm Peach, mam więc nadzieję, że skoro z AM się polubiłam to i Lily Lolo się u mnie sprawdzi, z zaciekawieniem przeczytałam cały post. :)
OdpowiedzUsuńJa się z AM nie polubiłam, niestety zważył się u mnie na twarzy. Może to kwestia formuły, bo miałam "kryjącą", podobno "matująca" nie robi takich cyrków...
UsuńAle się napracowałaś :) Mi by się nie chciało dawać mu tylu szans. Tym bardziej, że mi z minerałami jakoś nie po drodze ;)
OdpowiedzUsuńU mnie minerały się nie sprawdziły :-( Miałam tylko AM, ale po tej przygodzie odechciało mi się więcej ;-)
OdpowiedzUsuńJa mam okropną ochotę na przetestowanie pudrów mineralnych :) I wiem, że pewnie też będzie mi się trudno przestawić z kosmetyków drogeryjnych ale czego się nie robi dla skóry...
OdpowiedzUsuńale dokladna recenzja :)
OdpowiedzUsuńja miałam tylko podkład mineralny, ale u mnie te kosmetyki się totalnie nie sprawdzają.. Nie wiem czemu. W sumie najlepiej pracuje mi się cieniami mineralnymi
OdpowiedzUsuńO jak fajnie, wszystkie możliwości dzień po dniu:) Wciąż się zastanawiam ile jest prawy a ile reklamy w opisach zachwycających właściwości minerałków. Cóż, chyba trzeba zainwestować w próbki i przekonać się na własnej skórze, bo jak widać może wyjść różnie z taki makijażem:P
OdpowiedzUsuńPróbki są tanie, więc jak masz ochotę to szczerze polecam. Ja chciałam kupić pełnowymiarowe opakowanie podkładu AM. Dobrze, że czuwał nade mną jakiś dobry duszek i mnie od tego odwiódł, bo zostałabym z całym opakowaniem proszku do niczego. Próbki są na szczęście na tyle duże, że starczają na kilkanaście aplikacji :)
UsuńNie mialam jeszcze nic tej marki, ale planuje wlasnie zakup podkladu. Ciekawe jak sie u mnie sprawdzi. Mimo wszystko ladny jest efekt u Ciebie na zdjeciach: )
OdpowiedzUsuńMyślałam o podkładzie LL, ale koniec końców postanowiłam ukręcić własny podkład z Kolorówka.com :) A post świetnie zrobiony, wszystko szczegółowo, aż wczułam się, jakbym sama zmagania z owym podkładem obserwowała :D
OdpowiedzUsuńJa też zastanawiałam się nad tym z kolorówki, ale to chyba dopiero jak zużyję ten :) Cieszę się, że post się spodobał :)
UsuńStrasznie dużo z nim roboty, ale efekty na zdjęciach z pełnym makijażem naprawdę fajne -skóra wygląda na świeżą i taką promienną.
OdpowiedzUsuńNo właśnie ze względu na ten efekt jednak darzę ten podkład sympatią :)
UsuńMi się z minerałami zupelnie nie udało ale przyznam, nie próbowałam tak mocno jak Ty :D
OdpowiedzUsuń