Recenzowanie
produktów znanych i lubianych internetowych twórców jest wybitnie trudne. Z
jednej strony jest konieczność obiektywizmu, która kłóci się z sympatią do danej
osoby, a z drugiej są wysokie wymagania stawiane zarówno przeze mnie, jak i
przez obraz eksperta w danej dziedzinie wykreowany przez tę postać. To właśnie
z tych powodów napisanie nawet jednego słowa o produktach Glam-Shop okazało się
dla mnie prawdziwym wyzwaniem.
Nie
muszę chyba przedstawiać produktów, bo są one powszechnie znane w blogosferze i
na YouTubie. Hania, znana w internecie jako digitalgirl13, zaczęła od palet
magnetycznych GlamBox na cienie różnych marek, a po sukcesie następnych w
kolejności pędzli do makijażu, zdecydowała się na wprowadzenie kosmetyków
kolorowych. Jej cienie o przezabawnych nazwach, polskiej produkcji i
certyfikatach „cruelty-free” szturmem zdobyły serca polskich makijażystek i
pasjonatów. Paleta „Strefa Komfortu” to druga edycja skomponowana własnoręcznie
przez Hanię.
Więcej:
GlamBrush
Pierwsza
rzecz, która rzuca się w oczy to fantastyczny dobór kolorów. Nie bez powodów
edycja ta została nazwana „Strefą Komfortu”. Neutralne, przygaszone odcienie
idealne do codziennego makijażu sprawiają, że paleta jest bardzo użytkowa i
łatwa w obsłudze. Nawet bardziej zwariowane, modne ostatnio ciepłe odcienie
pomarańczu i bordo, cudnie komponują się z całą resztą ułatwiając stworzenie
„idealnego” makijażu na każdej tonacji skóry. To jedna z tych palet, gdzie
każdy cień pasuje do każdego za co naprawdę bardzo ja lubię. To z resztą
pokrywa się z zapewnieniami na opakowaniu, że Strefa Komfortu została stworzona
po to by sięgać po nią bez zastanowienia. Jest świetna również pod względem
perfekcyjnej trwałości oraz minimalnego osypywania się przy aplikacji. Jak
przystało na dobre cienie, te utrzymują się cały dzień nie blednąc i nie
zbierając się w załamaniach oraz nie tworząc efektu pandy. Kolejną zaletą jest
jej lekkość związana z kartonowym opakowaniem, w którym ukryte są cienie,
sprawiając, że jest idealna zarówno w kufrze makijażysty wypełnionym po brzegi
jak również w podręcznej walizce, gdzie każdy gram ma znaczenie. Brak lusterka
i konieczność nieustannego czyszczenia bieli opakowania mogą irytować, ale to
akurat bardzo osobiste preferencje, więc czego nie lubić w tej palecie?
od lewej: Vanilia, Karmelek, Kandyzowana Pomarańcza |
od lewej: Gorzka Herbata, Szare Rodzynki, Lajkra |
od lewej: Żurawina, Wiśnie w Czekoladzie, Kakaowe Truskawki, Błyszczyk |
Chciałabym
pisać o Strefie Komfrotu w samych superlatywach, ale nie niestety nie mogę. Ani
uniwersalność palety, ani jej polska produkcja nie rekompensują wszystkich
minusów. Największy zarzut jaki mam w stosunku do tego produktu to fakt, że
jakość cieni jest bardzo niejednorodna. Przechodzi od intensywnej pigmentacji
odcieni Kandyzowana Pomarańcza i Żurawina, przez jakąś tępą kredę w postaci
Wiśni w Czekoladzie, aż do koloru, który trudno przenieść pędzlem na powiekę. Pojmuję,
że założeniem odcienia Lajkra było udawanie naturalnego zabarwienia powieki, bo
to do niego mam największe pretensje. Rozumiem wyjaśnienia, że paleta ma być
użytkowa, a nie każdy cień musi być tak samo napigmentowany. Ma to sens, ale
prawda jest taka, że chodzi nie tylko o pigmentację, ale generalnie jakość.
Nabierając cień na palec widać piękny satynowy połysk i cudny odcień, którego
nie da się przenieść na powiekę żadnym narzędziem. Ten efekt gdzieś po prostu
znika i jest mi strasznie szkoda, bo to jeden z moich ulubionych cieni w tej
palecie. Druga sprawa, że ten konkretny odcień traci na wydajności, bo muszę go
nakładać bardzo dużo żeby cokolwiek było widać. Podobne odczucie mam w
przypadku odcieni Gorzka Herbata oraz Szare Rodzynki, ich pigmentacja jest lepsza,
ale efekt wciąż nie wystarczający.
Sposób
w jaki aplikują się cienie i ich pigmentacja prowadzi do mojego drugiego
poważnego zarzutu – blendowania. Stworzenie szybkiego, naturalnego makijażu
jest bardzo łatwe, ale cienie zlewają się ze sobą tworząc plamę. Zamiast 5
kolorów na powiece widać dwa, co nieuchronnie kojarzy mi się z negatywnymi
uwagami pod adresem palet Naked Urban Decay. To mocno mnie razi. O ile pod tym
względem paleta sama w sobie staje się idealna dla osób początkujących, to
jednak widzę pewną niespójność. Przy większej ilości czasu, zastosowaniu
tłustszych albo bardziej kolorowych baz i większej wprawie, można uzyskać fajne
efekty, zniwelować efekt „plamy” i stworzyć ciekawy makijaż. Nie mówię, że nie,
ale właśnie – wymaga to wysiłku.
Strefa
Komfortu nie jest złą paletą, ale jednak przy każdym jej użyciu czuję się
zawiedziona, pozostaje pewnego rodzaju niedosyt. Do uzyskania ciekawego efektu
potrzebuję włożyć sporo pracy i różnych technik aplikacji, co kłóci się z moim
postrzeganiem codziennej palety. Przyznam się, że mimo wielkiej sympatii do
Hani i ogromnej chęci polubienia cieni, nie sięgam po nie zbyt często nawet kiedy
potrzebuję szybkiego, dziennego podkreślenia powieki. Za to z przyjemnością
używam wtedy pojedynczych cieni GlamShadows w odcieniu Chiński Jedwab czy Patyna,
które spisują się znacznie lepiej.
Do poczytania!
Kasia
kolory bardzo ładne, neutralne, ale skusiłabym się bardziej na pojedyncze cienie, no chyba, że pigmentacja wszystkich cieni byłaby na prawdę "wow" :)
OdpowiedzUsuńZ pojedynczymi cieniami z Glam-Shopu podobno też trzeba uważać, bo ich pigmentacja jest różna. Ja do tej pory mam tylko dwa i z obu jestem zadowolona, ale na razie nie planuję zakupu nowych. Mam swoje sprawdzone marki i palety cieni :)
UsuńWielka szkoda, bo kolory są naprawdę interesujące. Właśnie podsunęłaś mi świetne określenie cieni, które na palcu wydają się fajne, kremowe a nakładane na oko przypominają.. kredę. Ostatnio taką kredę w kompakcie kupiłam z Nyx'a :(
OdpowiedzUsuńZgadzam się - wielka szkoda. Co to za cienie, które kupiłaś? Powiem szczerze, że niewiele miałam styczności z NYX'em.
UsuńOd dawna przymierzam się do złożenia zmówienia w sklepie Hani, ale w ostatnim czasie pojawia się coraz więcej mieszanych opinii na temat ich jakości. Sądzę, że jak to często bywa, na początku zawsze jest wielki szał i przymyka się oko na pewne niedoskonałości, a z czasem coraz bardziej one bolą. Tworzenie się plam to niestety dosyć duży zarzut i podejrzewam, że też byłabym rozczarowana.
OdpowiedzUsuńWiele pierwszych pozytywnych opinii to były niestety recenzje dziewczyn, które dostały te produkty za darmo w formie reklamy albo znają osobiście Hanię. Dodatkowo fala radości, że Polka stworzyła, polska produkcja, nie testowane na zwierzętach. Ja początkowo byłam zachwycona pędzlami GlamBrush, ale po dłuższym użytkowaniu nie kupiłabym ich ponownie. Za to pudry do twarzy są świetne! O tym napiszę w innym poście :)
UsuńZakup cieni GlamShopu ciągle jest przede mną ;)
OdpowiedzUsuńPoczytaj wcześniej w internecie, które kolory są warte zakupu, bo podobno nawet w pojedynczych cieniach jakość jest różna :)
UsuńJeszcze nigdy nie miałam nic z GlamShopu, pojedyncze cienie bardzo mnie kuszą. Szkoda, że tutaj jakość taka nierówna. Szczególnie nie lubię takich tępych, kredowych.
OdpowiedzUsuńJeżeli będziesz robiła zakupy to pomyśl o rozświetlaczach czy różach. Są naprawdę fajne. O jakich kolorach pojedynczych cieni myślałaś?
Usuńśliczna paleta, kolory idealne!
OdpowiedzUsuńŚliczna, ale co z tego, skoro te kolory nie przenoszą się tak idealnie na powiekę?
UsuńPrzepiękne kolory <3 Ja mam uwaga: aż jeden cień od Hani i mimo, iż bardzo ją lubię, to jakoś nie sięgam po niego ciężko. Też zauważyłam, że ciężko go nałożyć na powiekę, aby intensywnie wyglądał.
OdpowiedzUsuńMoże akurat trafiłaś na taki odcień, który ciężko przenieść na powiekę. Dwa pojedyncze, które mam spisują się pod tym względem świetnie :)
UsuńKolory bardzo ciekawe, ale zaskoczyłaś mnie, że ich jakość jest taka niejednorodna.
OdpowiedzUsuńMnie też to zaskoczyło, bo spodziewałam się trochę więcej po cieniach Glam.
UsuńPatrząc na paletę, to podoba mi się. Kokory są cudowne. To jest fakt, że ciężko znaleźć kolory pasujace do siebie i na różne okazje w jednej palecie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Kolory są cudowne :) Zawsze można stworzyć własną uniwersalną paletę, co oferuje wiele marek, ale z drugiej strony wybór może przytłoczyć.
UsuńJa mam dwie palety Totalny mat i Blask i cienie, pierwsza jest super a druga genialna, pomijając jeden cień który ciężko przetransportować. Oraz cztery pojedyncze, których jeszcze nie używałam oraz puder do wypiekania, który jest bardzo fajny.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Totalny Mat, ale mam zdecydowanie za dużo matowych palet, by decydować się na następną ;)
UsuńJa nie mam problemu z tymi cieniami. Maty są bardzo przyjemne.Pozostałe należy nakładać na bazę. Najlepiej sprawdza się klej z nyxa. Nakładane palcem na powiekę dają pigment :) Trzeba nauczyć się z nimi pracować.
OdpowiedzUsuńW moim przypadku nakładanie palcem na powiekę nie dało rezultatu. Jedynie mocno klejące bazy albo nakładanie na mokro się sprawdza. Masz rację, że trzeba nauczyć się pracować z tą paletą, a to jednocześnie skreśla Strefę Komfortu jako produkt do codziennego, szybkiego makijażu.
UsuńZaciekawiłaś mnie tą zmienną jakością cieni, zauważyłam, że to nie jest jednorazowy przypadek - w palecie Jaclyn Hill z Morphe, też ma to miejsce. Choć zdaję sobie sprawę z czego to wynika, to może to być frustrujące.
OdpowiedzUsuńNie miałam styczności z gotowymi paletami od Hani, choć cienie pojedyncze naprawdę bardzo lubię. Aż mam ochotę kupić jakąś i porównać jej jakość do cieni solo.
Podobno gotowe palety różnią się jakością między sobą. Totalny Mat jest podobno genialny, a Bogini Brązu jest podobno najgorsza póki po, bo cienie nie chcą się przenosić na powiekę, jak niektóre ze Strefy Komfortu.
Usuń