Nadejście
wiosny to jeden z najbardziej przełomowych momentów roku, kiedy cała garderoba
ulega zmianie. Ciężkie puchowe kurtki zastępowane są przez lekkie trencze,
trappery odchodzą w zapomnienie na rzecz lekkich balerinek i tenisówek, swetry
chowają się na dnie szafy, a stylizacje dostają co raz więcej koloru. Pojawia
się długo wyczekiwana lekkość i zwiewność w ubiorze, którą raz z nadejściem
wiosny warto podkreślić zapachem. Ja w tym roku stawiam na raczej mainstreamowe
kompozycje kwiatowe w połączeniu z owocami, a przy okazji na uwielbianą przeze
mnie bawełnę.
COACH Eau de
Parfum – malinowy król
Podobno
Coach EDP jest łatwy do kochania. Niby nieskomplikowany i bezpretensjonalny,
ale jednak nie banalny. Rozpoczyna się bardzo owocowo, kwaskowato. Dużo w nim
cudownej maliny, trochę pieprzności, co przepięknie się łączy z gładką różą. Po
paru minutach pojawia się jeszcze zamsz, który kocham w tym zapachu najbardziej.
To on nadaje całości kompozycji gładkości, którą uwielbiam. Z nim połączone są
też jakieś szorstkie nuty drzewne, ale i ta malina, która przez cały czas
sprawia, że zapach ma ciepłą świeżość, która kojarzy się z oceaniczną bryzą na
plaży nagrzanej słońcem. Coach EDP jest ciepły, przytulny, skórny, bardzo
kobiecy, może nawet dojrzały, ale wciąż nowoczesny. Połączenie kremowości i
zadziorności. Idealny do swetra i koca, ale także na wiosenny spacer po Central
Parku. W moim przypadku bliskoskórny, utrzymujący się około 4-5 godzin.
MASAKI MATSUSHIMA
Shiro – zapach prania
Zapach,
którego się raczej nie lubi, bo kojarzy się ze świeczkami zapachowymi,
proszkiem do prania, praniem z suszarki i czystością. Ostatnio przeczytałam też,
że pachnie brudem, mchem, wysuszonym ogrodem i unisexem. Z tym ostatnim nawet
mogłabym się zgodzić, bo zapach nie jest typowo kobiecy i może dlatego tak mnie
urzeka. Rozpoczyna się kwiatem bawełny i tak właściwie taki pozostaje przez
cały czas, przez chwilę bardziej zimny, potem gorzkawy, na końcu ciepły, ale to
wciąż klasyczna świeża, prosta bawełna. Nie zmienia się wybitnie w czasie, nie
ewoluuje, ale i to mi się w nim podoba, bo ta jego stałość sprawia, że jest nie
banalny, wyczuwalny, ale bez męczenia. Zdecydowanie minimalistyczny i biały,
nieskomplikowany i uniwersalny, bo „shiro” po japońsku oznacza „czysty” albo właśnie
„biały”. Jak na zapach o przeciętnej projekcji utrzymuje się na mojej skórze
bardzo długo, kilka porządnych godzin, a nawet następnego dnia potrafię go
wyczuć.
CHLOÉ Nomade –
dzikość śliwki
Nigdy
bym się nie spodziewała, że jakikolwiek zapach marki Chloé zagości na mojej
skórze. Róża i dojrzałość charakterystyczne dla perfum tej marki są
zdecydowanie nie dla mnie i przede wszystkim kojarzą się z moją mamą, która
zużyła już kilka dobrych flakonów Chloé EDP. Tegoroczna premiera, nazwana
Nomade, to całkowicie inna bajka. Młodsza, zwiewniejsza, odważniejsza i mniej
wygładzona niż reszta perfumeryjnych odsłon marki. Gdzieś tam czuć, że to
zapach od Chloé, ale w wersji dzikiej i nieujarzmionej. Rozpoczyna się
pieprzną, świeżą, wilgotną i owocową kwaskowatością. Chwilę potem pojawia się
słodycz i świeże, wietrzne kwiatowe nuty. Czuć wyraźnie śliwkę mirabelkę. Finisz
jest delikatnie gorzkawy, ziemisty i mszysty. Zapach ma na mojej skórze przeciętą
projekcję, za to świetną trwałość, bo czuć go około 7 godzin. Nonszalancka ta
odsłona śliwki, świetlista, ale surowa, zdecydowana i przepiękna. To moje nowe
zapachowe odkrycie i na pewno kupię go w dużym flakonie.
COACH Floral –
sorbet ananasowy
Gdyby
nie ten ananas obawiam się, że zapach byłby dla mnie nieznośny i przyprawiał o
ból głowy. To ta kwaskowata słodycz dodaje energii i radości kwiatom. Zapach
zaczyna się pięknie, jest w nim bardzo dużo ananasa i cytrusów, który rozwija
się po paru minutach w bardzo dominujące białe kwiaty z decydowaną przewagą
gardenii. Czuję w nich też jakąś różę i coś pieprznego, co po jakimś czasie
przeradza się w piżmowo-drzewną bazę. Zapach jest przyjemny i raczej
uniwersalny, chociaż nie należy do bliskoskórnych, bo kwiaty dają mocno o sobie
znać otoczeniu. Jak na zapach typowo wiosenny mało w nim lekkości i zwiewności,
jest bardzo wyraziście. Brakuje mi kremowości znanej z Coach EDP, co sprawia,
że wersja Floral jest jak słońce świecące prosto w oczy. Ananasowy sorbet
znacznie zmienia jednak moje podejście do tego zapachu, bo dodając mu
cytrusowości sprawia, że po prostu go lubię i kojarzę sobie właśnie z
wiosennymi miesiącami, z lekką sukienką w kwiaty, ale przykrytą ciężką jeansową
czy skórzaną kurtką z szafy na strychu. Niestety na mojej skórze nie należy do
zapachów trwałych, utrzymuje się około 3-4 godzin.
MARC JACOBS Daisy
Dream – kremowa chmurka
Kontrowersyjny
zapach. Podobający się kobietom, ale szeroko krytykowany przez znawców tematu
za sztuczność, brak polotu i nudną prostotę oraz bliskoskórność i ulotność. A
ja właśnie to w nim lubię. Daisy Dream to nie jest zapachowa deklaracja, nie
nosi się go jak orderu za zasługi, to raczej ulotna mgiełka. Trudno o bardziej
zwiewny i eteryczny zapach w uroczej, dziewczęcej, może nawet trochę dziecinnej
buteleczce. Przy pierwszym zetknięciu Daisy Dream jest zimna, ale słodka,
owocowa, jeżynowa, ale tak naprawdę żadna nuta nie wybija się na pierwszy plan.
Po chwili dochodzą kwiaty, w których tle przebija gdzieś jaśmin. Po pewnym
czasie pojawia się też trochę mlecznej kremowości, pudrowości, może piżma. Od
samego początku kompozycja jest bardzo spójna, zgrana tak, że żadna nuta
zapachowa nie dominuje. Kojarzy mi się przez to z chmurami, przestrzenią,
balsamem do ciała, które sprawiają, że nosi się ten zapach łatwo i lekko, w te
dni, gdy nie chcę się wyróżniać, a pachnieć sama dla siebie pozostawiając
przestrzeń innym. Bliskoskórność i średnia trwałość to ułatwiają.
A
Ty jakie zapachy wybierasz tej wiosny?
Pozdrawiam!
Kasia
U mnie dokładnie te same wybory :]
OdpowiedzUsuńopakowanie Chloe bardzo mi się podoba i w sumie jestem bardzo ciekawa tych perfum, bo ja normalnie też za nimi nie przepadam, a skoro Ty też tak masz, a ten zapach Ci się podoba, to mogę mieć podobnie :P
OdpowiedzUsuńNomade naprawdę się wyróżnia na tle oferty Chloe :)
UsuńWłaśnie się rozglądam za czymś na wiosnę, ale tyle pięknych zapachów, że nie mogę się zdecydować
OdpowiedzUsuńWersje "travel size" są świetnie w takich sytuacjach. Można wypróbować zapach nie martwiąc się, że w razie czego pozostanie się z wielkim flakonem, z którym nie wiadomo co zrobić, bo perfumy się nie podobają.
UsuńU mnie to Miracle, Eau Tender od Chanel i mgiełka Blossom od Organique:)
OdpowiedzUsuńPisałam komentarz w pociągu, ale mi net uciekł :P
OdpowiedzUsuńMASAKI MATSUSHIMA Shiro i Marc Jacobs moi faworyci, zdecydowanie!
Oooo, rzadko się spotykam by ktoś lubił Shiro, jak ja :)
Usuń