Podejrzewam,
że każda kobieta poszukuje nowości kosmetycznych i próbuje nowych rzeczy. Tak
jak zmienia się zawartość szafy i styl, tak i kosmetyczka co jakiś czas
przechodzi rewolucję. W końcu „kobieta zmienną jest”. Czasami jednak testowanie
nowości nie wystarcza, albo najzwyczajniej w świecie nudzi i pojawia się myśl,
by cofnąć się w czasie i wrócić do starych ulubieńców.
Dobry podkład to
podstawa
Od
kilku miesięcy moja skóra pozostawia wiele do życzenia, bo na zmianę pojawia
się na niej trądzik, rumień i przesuszenie. Mieszanka wybuchowa, do której zakrycia
potrzebuję naprawdę trwałego i kryjącego podkładu. Nie zastanawiając się długo,
w drogerii sięgnęłam po udoskonaloną (o wymarzoną pompkę!) wersję Revlon Colorstay do cery mieszanej i
tłustej popadając (po kilku latach!) w ponowne zauroczenie tym, jak pięknie
ten podkład wygląda na twarzy. Colorstay był jednym z moich pierwszych
drogeryjnych podkładów, przed którego zakupem zrobiłam porządny „background
research”, bo potrzebowałam czegoś jasnego, trwałego i kryjącego. Nakładany
gąbką BeautyBlender wygładza, ujednolica i matuje skórę ładnie się z nią
stapiając, a do tego trwał nienaruszony przez kilka dobrych godzin. Jest też
świetną alternatywą dla wysokopółkowego DoubleWear Estée Lauder.
Podkład matujący
Annabelle Minerals odkryłam na nowo, gdy zakrywanie
niedoskonałości na mojej skórze przestało mi wystarczać. Postanowiłam, że
postaram się leczyć problemy skórne również w trakcie noszenia makijażu, a
najlepiej do tego celu nadają się minerały. Sięgnęłam po resztki podkładu
mineralnego, które miałam od roku ukryte na dnie kosmetyczki i zanim się
obejrzałam zamawiałam już kolejne opakowanie. Może nie jest tak trwały jak
Colorstay, ale do codziennego makijażu sprawdza się rewelacyjnie. Skóra ma
jednolity koloryt, naturalny blask i co najważniejsze – znacznie szybciej się
regeneruje.
Tanie i dobre
W
trakcie studiów często zaglądałam do drogerii Natura, gdzie do tej pory stoją
szafy Catrice i Essence. Wtedy też znalazłam prawdziwe perełki wśród oferty
tych niemieckich marek. Nie wiem dokładnie ile opakowań tuszu Essence I Love Extreme zużyłam, ale
spodziewałabym się liczby co najmniej dwucyfrowej. Ten tani, niepozorny produkt
jest po prostu naprawdę dobry i dlatego znudzona droższymi tuszami wróciłam do
tego pewniaka za kilka złotówek. Chciałam się upewnić, że naprawdę jest tak
dobry jak pamiętam. Może czasami osypie się odrobinę pod koniec dnia, ale
ładnie podkreśla spojrzenie pogrubiają, wydłużając i mocno przyczerniając
rzęsy.
Kredka
Brow Stylist Catrice w odcieniu 020
Date With Ash-ton to taki produkt, po który sięgałam w każdym dziennym
makijażu. Przez wiele lat towarzyszyła mi dzień w dzień, czasami na zmianę z
Color Tattoo Permanent Taupe. Chyba z przyzwyczajenia robiąc zakupy sięgnęłam
po tę kredkę i przypomniałam sobie jak łatwe jest podkreślenie brwi za jej
pomocą. Jest wystarczająco miękka by łatwo nakładała pigment na skórę i na tyle
twarda by nie zostawała na włoskach, chociaż i tak wymaga lekkiego wyczesania.
Wygląda bardzo naturalnie, dzięki swojemu neutralnemu odcieniowi i ma
przyzwoitą trwałość.
Hipnotyzujące spojrzenie
Zanim
na moją toaletkę trafiły palety Urban Decay, Too Faced czy Kat Von D, przez
wiele lat królował na niej Sleek. W najlepszym (najgorszym?) okresie miałam
kilkanaście czarnych kasetek tej brytyjskiej marki, których naprzemiennie
używałam każdego dnia i nie wyobrażałam sobie by mogły być cienie o lepszej
pigmentacji, łatwości w blendowaniu czy trwałości. Z wielkim żalem po kilku
latach rozstałam się z większością z nich i raczej nie spodziewałam się, że
wrócę do cieni tej marki. Sentyment jednak pozostał ogromny i od czasu do czasu
zerkałam na nowości. Po kilku szalonych kompozycjach pojawiło się zestawienie
kolorystyczne stworzone dla mnie – Goodnight Sweetheart. Cudne brudne róże, neutralne,
szarawe brązy i delikatne duochromy, które pięknie komponują się z zieloną
tęczówką. Kremowe, intensywne i trwałe nie straciły nic ze swojej jakości. Może
się dalej zbyt osypują, ale to wciąż genialne cienie, którymi maluję się
ostatnio codziennie.
Więcej: Moja ulubiona paleta Sleek
Więcej: Sleek Garden Of Eden
Wracacie
czasami do produktów, które kiedyś były Waszymi ulubieńcami? Czy nigdy się z
nimi nie rozstajecie? Co ostatnio odkryliście na nowo?
Pozdrawiam!
Kasia
Z Revlonem się nie rozstaję, bo najlepiej spisuje się u mnie przy większych wyjściach. Niestety na co dzień jest zbyt ciężki i używany tak często zapycha i powoduje powstawanie wyprysków :(
OdpowiedzUsuńJa nie zauważyłam, by Colorstay mnie zapychał, nawet przy codziennym używaniu, a mam skórę podatną na takie problemy. Może potrzebujesz dodatkowego kroku w demakijażu, by dokładnie oczyścić skórę z podkładu. Czego używasz do zmywania makijażu?
UsuńPamiętam ten szał na paletki Sleeka, bo sama też miałam ich kilka. Obecnie mam tylko trzy, ale w dalszym ciągu bardzo je lubię. Natomiast od dawna przymierzam się do wypróbowania podkładów AM, tylko ta mnogość odcieni mnie onieśmiela.
OdpowiedzUsuńKilka lat temu większość blogerek szalała na punkcie Sleek'a ;)
UsuńW przypadku Annabelle Minerals możesz zdecydować się na zakup zestawu próbek. Pamiętam, że czytałam u Ciebie, że masz jasną, chłodną karnację, więc myślę że odcienie Nautral Fair(est) albo Beige Fair(est) by się u Ciebie sprawdziły.
Podkład Revlon to mój ulubieniec od lat :)
OdpowiedzUsuńUżywasz tylko tego czy czegoś jeszcze?
Usuń