"Leaving on a jet plane..."

niedziela, 14 sierpnia 2016 | 8 komentarzy |

"All my bags are packed, I'm ready to go…” śpiewała Chantal Kreviazuk. Wynosząc o 4 nad ranem ostatnie meble i zamiatając resztki kurzu ze świeżo sprzedanego mieszkania, w akompaniamencie przerażonych kotów siedzących we względnie bezpiecznych transporterach, nie czujesz się gotowy do drogi. Tym bardziej do 14-godzinnej drogi na drugi koniec świata.


Tusz na wizie jeszcze schnie, kiedy pakujemy całe swoje życie i wychodzimy przeżyć swoją największą przygodę – zamieszkanie w Ameryce. Co swoją drogą jest dziwne, jako że nigdy nie lubiłam wszystkiego, co było „amerykańskie” albo na takie kreowane. Kilka lat temu zapytana o ewentualną przeprowadzkę do kraju wolności, hamburgerów i dolarów popukałabym się w czoło. Życie rewiduje poglądy i stroi sobie z nas żarty.

Mogę śmiało powiedzieć, że jestem wprawionym awiatorem. Przeleciałam 76 000 km, co równa się dwukrotnemu okrążeniu równika i spędziłam w samolotach łącznie 5 dób. Podkreślę tutaj jednak, że swoje doświadczenie zdobywałam na popularnych low-cost’ach i czarterach, więc nie mogłam być mniej przygotowana do spotkania z Boeingiem 747-8I. Luksusowy hotel na ogromnych skrzydłach chyba na każdym zrobiłby wrażenie. Trzy rzędy siedzeń, po 10 miejsc w każdym, 362 pasażerów w 3 klasach, to wystarczający powód do zaniepokojenia czy taki kolos wzbije się w powietrze. Rozpęd trwa w nieskończoność, ale uczucie oderwania od ziemi jest nieporównywalne do czegokolwiek innego, bo nie czuje się nic. W zadziwiający sposób odczucia zmiany położenia względem ziemi są tym większe im mniejszy samolot.


Pierwsze wrażenie z Ameryki? Wykładzina! Prosto z samolotu wyszłam na dywan, który w następnych miesiącach towarzyszył mi we wszystkich ważniejszych budynkach w mieście, zaczynając od zwykłej drogerii na urzędzie skarbowym kończąc. W jakiś dziwny sposób amerykańskie upodobanie do wykładziny mimowolnie budzi we mnie skojarzenie z tapetą i meblościanką z mieszkania Państwa Wolańskich z filmu Kogel-mogel. Kiedy przetrawiłam spotkanie z pokryciem podłogowym, razem z mężem, kotami oraz zastępem walizek, które miła pani przetrzepała nam na lotnisku (piszę to bez przekąsu), dostaliśmy upragnione pieczątki potwierdzające naszą obecność na amerykańskiej ziemi.


Spełniliśmy marzenia, które w gruncie rzeczy naszymi marzeniami nie były. Jak mogły być, skoro ja nigdy nie myślałam o Stanach jak o ewentualnym miejscu zamieszkania, a decyzję o przeprowadzce podjęliśmy „od tak” pomiędzy serialem a popcornem w małym miasteczku we Francji. Cóż, here we are! Lotnisko Logan w Bostonie znajduje się w odległości kilka przystanków metra od centrum, w związku z czym zaraz po wyjściu z samolotu można poczuć powiew miasta. I to dosłowny, bo Boston jest wielki, głośny, drogi i czasami śmierdzi. Trudno było uwierzyć, że komuś może to się podobać. Przesadna ilość samochodów, ludzi, ulic i betonu, a wszystko stare i trochę zaniedbane. Jakby nie patrzeć całe życie mieszkałam w Warszawie, która odbudowana po wojnie robi całkowicie odmienne wrażenie od prawie 400-letniego Bostonu. Miasto to jednak jest niezwykłe. Energia, koloryt, różnorodność, których codziennie się uczę zadziwiają mnie. To jedno z tych miejsc, gdzie każdy może poczuć się lepiej.

Teraz, prawie po roku od przeprowadzki, dalej trudno mi uwierzyć, że jestem tak daleko od Polski. Czasami, patrząc na wszechobecne „Stars and Stripes”, zawieszam się i zastanawiam jak to się stało, że tu jestem,  ponad 6 500 km od mojego miejsca urodzenia.


W taki niezobowiązujący sposób chciałam się podzielić swoimi wspomnieniami z mojej pierwszej transatlantyckiej podróży. W następnych miesiącach na pewno nie zabraknie postów dotyczących osobliwości codziennego, amerykańskiego życia. Opowiem wam o amerykańskiej uprzejmości, o tym dlaczego w restauracji nie płaci się za wodę oraz czy Amerykanie są wygodni.

Ciekawi mnie czy macie jakieś pytania odnośnie lotu za Atlantyk, wizy, podróży ze zwierzętami, rozpoczęcia życia zagranicą. Nie krępujcie się, na wszystkie z chęcią odpowiem.

Amerykańskie pozdrowienia!
Kasia

8 komentarzy :

  1. Unknownniedziela, 14 sierpnia, 2016

    Ja mam pytanie odnośnie wizy.Chciałabym w przyszłości zwiedzić Nowy Jork,czy bez problemu można dostać wizę?Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasia (lifeindots.pl)niedziela, 14 sierpnia, 2016

      Wizę turystyczną może dostać praktycznie każdy, kto nie okaże się dla pracowników konsulatu podejrzany ;) Wykluczające z możliwości otrzymania wizy może być na przykład posiadanie kryminalnej przeszłości, brak powiązania z Polską poprzez rodzinę lub pracę czy nie przedstawienie wiarygodnego celu wyjazdu do Stanów. Jeżeli jednak chcesz tam jechać na kilka tygodni w celu zwiedzania, to nie powinnaś mieć żadnych problemów z wizą :) Wszystkie informacje odnośnie wizy turystycznej (B-2) znajdziesz tutaj: https://travel.state.gov/content/visas/en/visit/visitor.html

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  • Pysianiedziela, 14 sierpnia, 2016

    Ja juz wiem czemu nie placi sie za wode :D Powiem, ze Ameryka troche mnie zdziwila :D Tyle, ze ja tu jestem 3 miesiace i wracam do domu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasia (lifeindots.pl)wtorek, 16 sierpnia, 2016

      Mnie pod wieloma względami Ameryka również zdziwiła :) W polskiej świadomości wiele jest mitów dotyczących USA i jego mieszkańców, które nie pokrywają się z prawdą.

      Usuń