Pamiętacie
swoje urodowe początki? Zawadiackie kucyki na bok? Matujące pudry i podkłady w
kompakcie podbierane mamie? Śmieszne dziecięce tusze do rzęs, które oprócz
"dorosłego" wyglądu za wiele nam nie dawały? I te cudownie słodkie
mazidła do ust, które zamiast trwałego błysku dostarczały kalorii? Ach, słodkie
dzieciństwo! I słodka dorosłości, bo niedawno udało mi się odkryć dwa produkty,
które spokojnie wpisują się w dziewczyński trend makijażowy ;)
Liplicious
Berry Bellini znalazłam w zestawie miniaturek Bath&Body Works, który
wylosowałam na charytatywnym spotkaniu blogerów. Oddałabym komuś i nawet nie
wiedziała o istnieniu takiego cuda, gdybym nie wyjeżdżała na krótkie wakacje i
nie potrzebowała mini żelu pod prysznic i balsamu, które znalazłam w tym samym
zestawie. Jaka mnie radość ogarnęła, gdy okazało się, że Berry Bellini pachnie
dokładnie jak owocowa mamba, którą kupowała mi babcia w 4-pakach. Chociaż nazwa
i kolor w opakowaniu sugerują jagody, to produkt niewiele z tymi owocami ma
wspólnego. Ciemny kolor po nałożeniu na usta znika, podejrzewam, że w związku
ze specyficzną, gęstą chociaż mało lepką konsystencją. Pozostaje drobny brokat,
który daje fajny, nie nachalny efekt. Do
szkoły by się jednak nadał, na co dzień też mogłabym nosić, gdyby nie fakt, że
trwałość zjada się po kilku minutach. No czuję się jak w podstawówce, gdy usta
malowałam kilkanaście razy dziennie i nic z tego nie było ;)
Colour
Elixir 02 wpadł mi w ręce przypadkiem, w Biedronce, w której niedawno pojawiła
się szafa kosmetyczna. Wybrałam neutralny beżowo-różowy odcień, o który
wychowawczyni w klasie pewnie by nie krzyczała. I znowu najlepsza rzecz to
zapach, chociaż tym razem przypomina gumę balonową z Kaczorem Donaldem, którą
za parę groszy wygrzebywałam z pojemniczka w szkolnym sklepiku. Pomadka czy
płynny lakier do ust (tak twierdzi producent) ma dość gęstą i kleistą
konsystencję, którą nie da się w pełni pokryć ust przy pierwszym pociągnięciu.
Może to słaba pigmentacja, może ta konsystencja, a może takie było zamierzenie,
ale dopiero kilka dokładek pozostawia na ustach bardziej widoczną warstwę
koloru z lepkim połyskiem. Pomadka delikatnie zasycha na ustach, ale nie na
tyle by być trwałą. Ani jedzenia ani picia nie jest w stanie przetrwać, a zbyt
duża ilość słów na minutę też jej szkodzi.
Oba
produkty są naprawdę średniej jakości biorąc pod uwagę ich ceny - około 30 zł w
przypadku Bath&Body Works i niecałe 9 zł w przypadku Colour Elixir. Mało
koloru, który szybko się zjada zastępuje jednak ten niesamowity zapach
przywołujący wspomnienia. Chociaż z czystym sercem nie mogę Wam polecić ani
jednego ani drugiego, to z drugiej strony nie mogę iż aż tak mocno skrytykować.
No przyznajcie się, kto by nie chciał chociaż na chwilę wrócić do takich
dziecięcych wspomnień?
Pozdrawiam,
Kasia
Kasia
Ja zaczynałam od podkradania brązowej kredki mojej mamie a pierwszym ''makijazowym'' kosmetykiem była pomadka wiśniowa NIvei która lekko barwiła usta:)
OdpowiedzUsuńOj pamiętam jak się podkradało kosmetyki mamie ;) teraz moja córeczka to robi a ma trzy latka ;)
OdpowiedzUsuńSłodkie było to podkradanie mamie kosmetyków a w szczególności pomadek :)
OdpowiedzUsuńja osobiście bardzo bardzo rzadko używam błyszczyków, raczej sięgam po szminki czy pomadki w płynie, bo są o wiele trwalsze :)
OdpowiedzUsuńTen kolor z Bell bardzo mi się podoba! :)
OdpowiedzUsuńPiękne kolory :) ja już dawno nie używałam błyszczyków :)
OdpowiedzUsuń