Temat wałkowany wielokrotnie - akcja "ambasadorska" Le Petit Marseillais. Długo
zastanawiałam się nad publikacją recenzji produktów z uwzględnieniem moich spostrzeżeń na
temat samej akcji, ale w końcu zdecydowałam, że w gruncie rzeczy chciałabym
dorzucić swoje trzy grosze na ten temat.
Nie
powiem, kiedy dowiedziałam się, że zostałam ambasadorką marki byłam bardzo
zadowolona. Nie przejęłam się też tym, że w gruncie rzeczy kilkaset wybranych
dziewczyn trudno nazwać ambasadorkami, a raczej testerkami. Tutaj akurat pomyślałam
"whatever". Akcja zorganizowana była na szóstkę. Świetny marketing,
piękne pudełeczka docierające do rąk własnych, prośba o ocenę, próbki dla
znajomych, maile z tapetami, informacjami, radami, konkursy. Niestety, to, co
początkowo było miłe, po pewnym czasie okazało się po prostu upierdliwe. Same
ankiety były ok, gorzej, że oprócz ankiet firma oczekiwała sprawozdania z
rozmowy ze znajomymi, a następnie opinii samych znajomych. Do tego wielokrotnie
o tym przypominała, średnio 4 razy na tydzień. - maile, potem sms-y. Ja na
wakacjach, a tu LPM wyskakuje mi z lodówki. Po prostu poczułam się osaczona.
Dwa produkty, a tyle zachodu. Powiedzmy sobie szczerze - za tyle recenzji,
zdjęć, hashtagów i nie wiadomo czego jeszcze firma zapłaciłaby grube tysiące,
tak wyszło dużo taniej. A tak właściwie to o co to całe zamieszanie?
Na
początek pierwszy punkt programu, czyli żel pod prysznic o zapachu kwiatu
pomarańczy. Nie będę opisywać pudełka, zapewnień producenta i gramatury. I tak
pewnie macie przesyt. Przejdę od razu do właściwości i moich spostrzeżeń. Żel
jest bardzo kremowy, ma bardzo przyjemną konsystencję gęstszą od śmietany, ale
słabo się pieni. To jednak nie przeszkadza w rozprowadzeniu produktu i umyciu
całego ciała, a także zmyciu go, bo zmywa się bardzo szybko. Zapach jest
niezły, chociaż raczej nie wybrałabym go z całej gamy produktów tej firmy
dostępnych w Polsce. Żel nie wysusza, ale też nie specjalnie nawilża, o czym
trąbi producent. Ot, żel pod prysznic.
Po
miłej kąpieli czas na nawilżenie z mleczkiem do ciała z dodatkiem masła shea,
oleju arganowego i oleju migdałowego. Wielki plus za opakowanie z pompką, które
daje komfort użytkowania. Drugi duży plus za rewelacyjną konsystencję, dzięki
której mleczko się szybko i równomiernie rozprowadza. Niestety mam wrażenie, że
produkt nie wchłania się, a częściowo pozostaje na skórze mokrą warstwą, która
wyciera się w pidżamę. Podejrzewam, że ten "film" ma związek z
parafiną, która widnieje na trzecim miejscu w składzie. W INCI znalazłam też
składniki wskazane przez producenta, czyli masło shea i oleje. Jednak słabe
nawilżenie po zastosowaniu produktu sugeruje niewystarczającą ilością tych
dodatków w mleczku. Moja skóra z AZS zazwyczaj wymaga uważnej, intensywnie
nawilżającej pielęgnacji, jednak w tej chwili ma lepszy okres i nie potrzebuje
szczególnych zabiegów, a mimo to mleczko okazało się zdecydowanie za lekkie. Na
pewno nie nazwałabym go produktem dla skóry bardzo suchej, co najwyżej dla
normalnej. Pozostaje jeszcze jedna i dla mnie decydująca kwestia, jeżeli chodzi
o opinię o tym produkcie - zapach. Obrzydliwy, mdły zapach syropu na kaszel,
który kojarzy mi się z chorowaniem w dzieciństwie. Bardzo słodki z dziwną
gorzką nutą. No zdzierżyć go nie mogę, bo po prostu powoduje u mnie mdłości i
ból głowy. Uwierzcie mi, że testowanie tego produktu było momentami udręką.
Nakładałam i jak najszybciej próbowałam zasnąć. Wiem, że to sprawa indywidualna
i wielu osobom zarówno mleczko jak i sam zapach przypadły do gustu, ale
niestety nie mnie.
Produkty
nie są złe, ale nie wybijają się szczególnie spośród innych marek dostępnych w
drogeriach. Żel jest bardzo przyjemny i podejrzewam, że sięgnę po inne wersje
zapasowe. Zdradzę Wam też w sekrecie, że we Francji jest znacznie większy wybór
produktów tej marki i mąż przywiózł mi ostatnio
olejek pod prysznic, którego recenzja pojawi się za jakiś czas na blogu,
więc moja przygoda z marką jeszcze się nie zakończyła. Co do mleczka - skreślam
je przede wszystkim ze względu na zapach i jest to moja indywidualna kwestia.
Na recenzję jednak zdecydowałam się w związku z samą akcją. Marketingowo
przeprowadzoną wzorcowo i za to firmę można naprawdę chwalić. Nie pamiętam
która drogeryjna marka pojawiła się na rynku z takim szumem. Jednak nie mogłam
darować sobie i przymknąć na wszystko oka zgodnie z zasadą "darowanemu
koniowi się w zęby nie zagląda", bo mam wrażenie, że
"ambasadorki" zostały trochę wykorzystane.
A
co Wy uważacie o całej akcji? Zostałyście testerkami firmy? Znacie produkty Le
Petit Marseillais?
Pozdrawiam,
life
in dots
Ja już raczej nie skuszę się na takie testowanie, bo denerwowały mnie te ciągłe maile i smsy przypominające. a produkty całkowicie przeciętne, niczym mnie nie ujęły ;)
OdpowiedzUsuńJa się na szczęście trzymałam od tego z daleka ;-) Generalnie zaczynam zauważać, że większość współprac to naciąganie i łatwy marketing firm, polegający na bardzo taniej reklamie :-(
OdpowiedzUsuńW tym przypadku niestety tak było...
UsuńNie przyglądałam się akcji, więc się nie wypowiem. Co do kosmetyków tej marki to jeszcze nikt mnie skutecznie nie przekonał do zakupu, a sama jakoś mnie nie interesuje. Gdzieś spotkałam się z opinią, że jednak te przywożone z Francji są lepsze, może dlatego wzbraniam się przed spróbowaniem.
OdpowiedzUsuńBędę testowała jeden produkt przywieziony z Francji i na pewno zdam relacje z tego jak się sprawował :)
UsuńTestowałam, trochę mnie męczyło to ciagle pisanie smsów i maili ;)
OdpowiedzUsuńmam podobne odczucia... co do kosmetyków to żel tez mi się spodobał ;) gorzej z mleczkiem
OdpowiedzUsuńŻel jest fajny, ale wolałabym inną wersję zapachową :)
UsuńMiałam próbki tego żelu - zapach taki se, mleczko jakże klejące!
OdpowiedzUsuńakcja była prowadzona przez Rekomenduj.to o ile pamiętam? :) Sama testowałam od nich produkt i również miałam przytaczać rozmowe ze znajomymi.Cała akcja wyglądała tak samo. Wydaje mi się, że serwis po prostu działa na takiej zasadzie, że potrzeba im bardzo dużo opinii od konsumentów :)
OdpowiedzUsuńTak, Rekomenduj.pl, które zrobiło wilczą przysługę LPM ;)
UsuńZgadzam się co do akcji w 100%. Zniechęciła mnie po prostu do sięgnięcia po dwa, wysłane mi wcześniej produkty, przetestowanie i napisanie o nich na blogu. Wpieniłam się jak już któryś raz z rzędu dostałam powiadomienie o tym, że czekają na raporty z rozmów... Nie rozumiem, mam czas dla moich znajomych wykorzystywać na rozmowę o próbkach jakiejś tam firmy? Nie wiem kto wymyślił tę akcję, ale mistrz marketingu to raczej nie był. Poza tym jak dla mnie ambasadorką jest się przez dłuższy okres czasu. Tu możemy mówić jedynie o mianie testerek, które jednorazowo otrzymały produkt.
OdpowiedzUsuńTe rozmowy ze znajomymi to moim zdaniem gruba przesada. Mogę podzielić się próbkami, to najbardziej zachęca do zakupów, ale nie zmuszę znajomych, żeby za dwie próbki poświęcali swój czas do pisania sprawozdań dla jakiejś firmy. Co do miana "ambasadorek", masz rację. Szumnie brzmi, a w tym przypadku nic nie znaczy.
UsuńMyślę, że ta akcja jest męcząca dla wszystkich. Ja nie brałam udziału, ale byłam otaczana ze wszystkich stron recenzjami tych dwóch produktów i zraziłam się do marki.
OdpowiedzUsuńO tym aspekcie nie pomyślałam, ale masz rację. Mi też zdarzyło się zrazić do marki, która miała przedobrzony PR.
Usuńja byłam ich akcją mocno zniesmaczona, bo moim zdaniem do reklamowania marki wybrali najsłabsze swoje produkty. Sama używałam ich już kilka lat temu, używałam min tych olejków pod prysznic i byłam nimi bardzo zauroczona. Te żele, te mleczka, to moim zdaniem najsłabsze ogniwo marki i niesmak jest tym większy, że tak wiele od swoich testerek wymagają. Mam tylko nadzieję, że kiedyś poszerzą asortyment dostępny w Polsce, bo teraz na półki z LPM nawet nie zaglądam.
OdpowiedzUsuń